Rozmyślając nad następnym wpisem, decyzja padła na zielono mi na Kubie, bo choć spore tereny zajmują tereny uprawne to nadal uważam tą wyspę za zieloną. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać.
SOROA
Jednym z takich miejsc jest Soroa. Tutaj wśród lasów powstał kubański ogród botaniczny. Nie licząc szklarni z kwiatami orchidei, napotykamy również różne gatunki palm, jak ta nazywana potocznie palmą turysty. Nie mam pojęcia dlaczego, może dlatego że jej liście zamiast opadać jak inne nadstawiają się do Słońca, tak jak turyści. Zgadnijcie, która to ze zdjęcia.
Poza tym mieliśmy to szczęście wypatrywać symbolu Kuby, czyli ptaka Tocororo. Krył się w konarach drzew, ale udało mi się uwiecznić go na zdjęciu, choć częściowo. Ptaszek ten stał się symbolem ze względu na kolor upierzenia czerwono-biało-niebieskiego, jak ich flaga.
Na jednym z drzewek znalazł się i koliberek, najmniejszy ptaszek na świecie. Był taki maciupki, że ledwo dało się go wypatrzeć. Jako, że nie chcieliśmy go spłoszyć robiliśmy fotkę z pewnego oddalenia, przez co możecie jedynie podziwiać na zdjęciu jego sylwetkę.
Podczas spaceru nie da się pominąć drzewa ogórkowego lub inaczej zwanego bilimbi. Owoce tego drzewa wyglądają jak prawdziwe ogórki. Oczywiście nimi nie są, a smak wykrzywi Wam buźkę, jak cytryna. Są najzwyczajniej w świecie bardzo kwaśne i nie ukrywajmy niezbyt smaczne. Chyba, że ktoś nie ma problemu ze zjedzeniem cytryny, to śmiało zajadajcie. Podobno można takie drzewko wyhodować w domu, tyle że oczywiście jest o wiele mniejsze.
W tamtejszym barze pan rozbije Wam kokosa, dzięki czemu można rozkoszować się smakiem mleczka kokosowego, które bardzo dobrze nawadnia organizm. Tuż obok schodkami w dół wrócicie do wyjścia. Jednakże dobrze się rozglądajcie, bo po prawej stronie ukaże się widok prawdziwego lasu tropikalnego, niczym w dżungli.
NA TRASIE
Na trasie nie brakuje palm albo wzniesień w tle, które kojarzą mi się momentami z Hawajami. Swoją drogą chętnie znalazłabym się teraz na Hawajach, kiedy u nas pogoda nie rozpieszcza. Zwłaszcza w ilości słońca czy zieleni. Nawet nie wiecie jak wyczekuję wiosny, o lecie nie wspominając.
DOLINA VINALES
Jednak to nie wszystko. Najważniejszym miejscem w tej części wyspy zdaje się być dolina Viñales z cudownymi ostańcami wapiennymi zwanymi mogotami.
W dolinie tej uprawia się tytoń, w dodatku nadal dawnymi sposobami. Rolnik bierze pług,byka i do dzieła. Z kolei ostańce- mogoty porośnięte są bujną roślinnością; a w wybranych znajdują się dodatkowo jaskinie.
Niektóre z nich udostępniane są do zwiedzania. Między innymi Cueva del Indio, czyli Jaskinia Indian. Nazwa powstała dlatego, że ukrywali się tam Indianie, za czasów konkwisty.
Niektóre z nich udostępniane są do zwiedzania. Między innymi Cueva del Indio, czyli Jaskinia Indian. Nazwa powstała dlatego, że ukrywali się tam Indianie, za czasów konkwisty.
Jaskinia ta nie jest jakoś szczególnie duża czy lepsza od naszych polskich. Powiedziałabym, że u nas widziałam o wiele lepszą. Sami zresztą oceńcie. Idziecie kawałek, oglądacie formacje skalne, a następnie przesiadacie się na łódkę, którą przepłyniecie na drugą stronę.
Nie mogło tutaj zabraknąć lokalu i sklepików z pamiątkami dla podróżnych. Jednakże tuż przed lokalem, gdzie można coś zjeść, po lewej stronie warto luknąć do indiańskiego domku z trzciny i zobaczyć jak suszą się liście bananowca w celu wykorzystania go do zrobienia cygara.
PRZY OKAZJI
Niedaleko również przy okazji zwiedzania tego regionu można podjechać zobaczyć Mural de Prehistoria, powstały na zlecenie Fidela Castro. Cóż... nie grzeszy on urodą i zdecydowanie daleko mu do dzieł wielkich malarzy. Stanowi dla nas odwiedzających kraj pewną ciekawostkę. Przedstawia historię ewolucji człowieka socjalizmu.
Jedyne co właściwie zasługuje tam na plusik to obłędnie pyszna piñakolada. Jeśli tam traficie koniecznie spróbujcie.
Ostatnio stwierdziłam, że nie poleciłam Wam jeszcze nic do jedzenia. Właściwie Kuba nie słynie z jakiś specjalnych regionalnych potraw, bynajmniej ja się z tym nie spotkałam. Na pewno warto spróbować bananowych frytek z bananów pastewnych, owoców morza albo ich jajecznicy z groszkiem i serem, ale nie jest to coś typowo z tych regionów. To tak w ramach małej dygresji.
Na wyspie jest wiele miłych dla oka miejsc, w tym też darów natury. Zapewne widziałam i tak niewielki wycinek z tego. W każdym razie mam nadzieje, że uraczyłam Was trochę tymi zielonymi migawkami z mojego pobytu, zwłaszcza że u nas do tego daleko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz