Moi mili to już końcóweczka Kuby i lada chwila przeniesiemy się do innego kraju. Jednakże na dziś przygotowałam dla Was relację z obcowania z delfinami oraz pobytu na ślicznej wysepce Cayo Blanco.
Generalnie wygląda to tak, że wykupujecie taką wycieczkę u rezydenta lub w lokalnym biurze w Varadero. W naszym przypadku była to ta pierwsza niestety opcja.
Warunkiem odbycia się jej były warunki pogodowe, gdyż Delfinarium znajduje się na środku morza. Na szczęście nam się udało. Tak więc pewnego dnia przygotowałyśmy strój kąpielowy oraz resztę plażowego ekwipunku i ruszyliśmy w drogę do portu.
Na miejscu czekał na nas katamaran i razem z innymi wypłynęliśmy w drogę. Fale były dość spore i mocno wiało, więc trzeba było się mocno trzymać, zwłaszcza na części z siatką (nie wiem, jak nazywa się to profesjonalnie). Morskie widoki były całkiem przyjemne.
DELFINY MOJA MIŁOŚĆ
Przepływaliśmy obok innych pomniejszych wysepek. Po około chyba godzinie dopłynęliśmy do platformy okalającej Delfinarium. Byłam zachwycona, że jeszcze raz będę mogła znaleźć się tak blisko delfina.
Cały teren składał się z 4 basenów i w każdej dana grupa realizowała jakiś określony program. W naszym przypadku nie było pływania z delfinem (straszna szkoda, bo byłam przekonana, że tak będzie) tylko bardziej z nim obcowanie. Miało to też swoje plusy i minusy.
Miałam obawy w kwestii bezpieczeństwa, ponieważ do tego programu nie zakładało się kamizelek ratunkowych, a moje zdolności pływackie są bardzo podstawowe; a tu było morze. Na szczęście obawy minęły po wejściu do wody i na rampę na której mogliśmy na szczęście stanąć. Rama była bardzo śliska, chyba od glonów, więc dobrze trzeba było się trzymać.
Potem przeszliśmy do głaskania delfina, buziaków i oczywiście sesji zdjęciowej z naszym Nemo, bo tak miał na imię. Dużym plusem było to, że znajomi wchodzący po nas (byliśmy podzieleni na dwie mniejsze grupki) mogli nam robić do woli zdjęcia.
W Meksyku nie było takiej możliwości, tam robił to tylko fotograf, a zdjęcia były strasznie drogie, więc mam niewiele zdjęć.
Chłonęłam każdą chwilę; a uśmiechu nie było końca. Po zakończeniu z żalem opuszczałam to miejsce.
Dla chętnych na drugi dzień czekały zdjęcia każdego uczestnika robione
przez profesjonalnego fotografa, kiedy delfin dawał nam buziaka. Minusem
był format zdjęcia, ale do antyramy się nadaje. Oczywiście za fotografię trzeba było zapłacić.
Nie pamiętam dokładnie ale był to koszt ok. 10CUC.
CAYO BLANCO
Potem czekał nas krótki rejsik już na Cayo Blanco. Kiedy się zbliżyliśmy ukazał nam się cudny widok, ale też nie brakowało zacumowanych kilku już katamaranów i łodzi. O dziwo na miejscu nie było tego widać, my przypłynęliśmy inni odpłynęli.
Na początek czekał na nas obiad w wybudowanej przy plaży restauracji, co nieco mąciło wrażenia. Do wyboru mieliśmy kurczaka albo coś rybnego. Oczywiście wybrałam to drugie. Dostałam pyszna langustę, którą pierwszy raz jadłam i krewetki z innymi dodatkami.
Po jedzeniu był czas na plażowanie, choć dla mnie zdecydowanie było go za mało. Była chyba godzina na to czasu, niestety. Nie mieliśmy jednak wyboru, jakoś trzeba było wrócić.
Piasek mięciutki a woda miała chyba z 30stopni, zwłaszcza że daleko w głąb było bardzo płytko. Porobiliśmy sobie zdjęcia, odrobinę się pokąpaliśmy i pora było wracać do Varadero.
Pomimo, że wycieczka szybko minęła i tak nie żałuję. Polecam innym skorzystanie z takiego wypadu, choćby żeby wyrwać się z miasta.
Ja mam słabość do delfinów, a jakie są Wasze ulubione morskie zwierzęta?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz