Jesteście w stanie wyobrazić sobie, że przechodzicie przez granicę i odrębność kulturowa wręcz rzuca Wam się w oczy? Tak właśnie miałam odwiedzając przygraniczne miasteczko Tachileik w Birmie (Myanmarze), tuż za granicą tajską.
Docierając na samą północ Tajlandii, a konkretnie do miasta Mae Sai brakuje o krok byście znaleźli się w zupełnie innym kraju. Pomyśleć, że w pewnym sensie oba należą do tego samego regionu określanego jako Azja Południowo- Wschodnia. Jednocześnie tak różnorodnego.
Było to dość wcześnie rano, gdzieś około 8 rano i wierzcie mi myślałam, że zamarznę. Jak się okazało północna część Tajlandii oraz Birmy we wczesnych godzinach potrafi być dość zimno. Było wtedy około 10 stopni, a ja miałam na sobie krótkie spodenki oraz bluzeczkę a` la bokserkę. Gdyby nie pewna osoba, która użyczyła mi swój szal byłoby ciężko.
JEDNĄ NOGĄ W BIRMIE
Na granicy panował spory ruch, ale innych odwiedzających nie widziałam. Udaliśmy się na przejażdżkę tuk tukiem, co stanowiło niezłą zabawę. Pędził dosyć szybko, a pasów bezpieczeństwa tam nie uświadczysz.
Zatrzymaliśmy się najpierw przy świątyni buddyjskiej. Różniła się znacząco od tych w Tajlandii. Była skromniejsza i mniej złotych elementów w niej zauważamy. Wnętrze podobnie. Najbardziej zaskakiwało to, że główny ołtarz ustrojony był w świąteczne lampki. Trochę mi się to ze sobą "gryzło".
DZIECI MNISI
Naprzeciwko mieliśmy okazję rzucić okiem na dom młodych mnichów. Były to naprawdę bardzo skromne warunki. Brakowało tam łóżek, leżeli właściwie na podłodze, mieli jakieś parawany z materiału spełniające rolę ścian. Sami ubrani byli w szaty typowe dla mnicha.
Później mielimy przystanek przy posągach mnichów oraz Buddy. Co ciekawe jego wizerunek miał zupełnie inne rysy twarzy. Podobno zależy to, od grupy etnicznej i co za tym idzie ich wyobrażenia Buddy.
Tuż za nimi rozpościerał się widok na zamglone lasy Birmy. Natomiast po przeciwnej stronie można zobaczyć pagodę (stupę) Schwedagon. Dokładną replikę tej bardziej znanej w Rangunie.
Wchodzimy do niej od drugiej strony. Po drodze nie brakuje pojedynczych straganików oraz klatki z ptaszkami. Ptaki można uwolnić uiszczając niewielką kwotę. Jednak uświadomiono nas, że potem są z powrotem łapane.
Przy wejściu czekają "strażniczki" nie przepuszczającego nikogo, kto miałby odsłonięte ramiona i nogi. W związku, z czym przywdziały mnie w odpowiednią spódnicę, bardzo "stylową".
Obeszłyśmy pagodę częściowo, podczas czego towarzyszył nam chłopaczek z parasolem. Koniecznie chciał mnie osłonić od Słońca, a ja niekoniecznie miałam na to ochotę. Zwłaszcza, że w Słoneczku znacznie cieplej.
Z okolic pagody było widać też naszą drogą Tajlandię.
Po około 10 minutach znalazłyśmy się z powrotem w tuk tuku. Tym razem trafiliśmy do innej świątyni. Posąg Buddy miał również inne rysy twarzy i wykonany był z białego jadeitu. Z zewnątrz zupełnie budynek nie przypominał buddyjskiej świątyni. Była murowana, w kolorze seledynowym. Na zewnątrz był posąg słonia, aniołowie (nie tacy, jak u nas) i uśmiechnięci strażnicy trzymający tabliczkę z nazwą miejscowości.
Mnie jakoś niezbyt się podobała. Za to mój wzrok wędrował tuż za bramę. Wypatrywałam mieszkańców i czegoś bardziej interesującego. Na szczęście potem udaliśmy się na spacer.
ULICE TACHILEIK
Przeszliśmy jedną z biedniejszych ulic należącą do mniejszości tajskiej. Warunki życia pozostawały tam wiele do życzenia. Reszta miasta wcale nie odbiegała od reszty.
Oczywiście nasze pojawienie wywołało zainteresowanie. Pojawiły się słodkie dzieciaki, które przeszły z nami cały odcinek. Przy okazji dostały od nas po cukierku. Kochane nie wiedziały do końca, jak się zabrać za wywinięcie ich z papierka.
PRAWDZIWY TARG
Dalej udaliśmy się na targ z prawdziwego zdarzenia. Tylko zapachy nie zawsze były przyjemne. Jedne kobiety sprzedawały owoce, inne szparagi czy ryby. Kilka kobiet miało charakterystyczne dla tego kraju białe policzki.
THANAKA
Służyć to ma ochronie przed Słońcem i wiatrem. W następnej kolejności ma pełnić funkcję wybielającą i wygładzającą. Smarowidło stosują zarówno dzieci, kobiety, jak i mężczyźni. Nazywane jest thanaką.
Powstaje ze sproszkowanego drewna z gatunku murraya lub limonic acidissima oraz wody. Niektórzy kupują już gotową thanakę.
TARG POD TURYSTĘ
Na koniec mieliśmy trochę czasu, aby pochodzić po innym targowisku. Jednak było ono stworzone typowo pod turystę. Jedyne co tam kupicie to podróbki czegokolwiek zechcecie. Niby tanie, ale tak nie do końca. Nie musicie się martwić o lokalną walutę, gdyż z racji bliskości granicy z Tajlandią można też płacić w bahtach. Mnie w zasadzie najbardziej zależało na magnesie i pocztówce.
Tutaj się zawiedziecie, nikt ich tam nie sprzedawał. Zastanawiam się, czy w ogóle są tam sprzedawane. Może w stolicy byłoby o nie łatwiej. Trudno powiedzieć.
Po kilku godzinach zwiedzania wracamy do pięknej Tajlandii, z ogromnym poczuciem niedosytu.
Nie sądziłam, że Birma mnie tak pozytywnie zaskoczy. Poza tym targowiskiem z podróbkami, oczywiście. A nawet nie widziałam jej w pełnej krasie i jej największych skarbów. Mam nadzieję, że prędzej czy później nie będę w Birmie przysłowiową jedną nogą, a obiema i będę mogła zapoznać się z nią bardziej dokładnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz