Pattaya jest pełna hoteli, jak to zwykle bywa znajdą się wśród nich lepsze i gorsze. Spałam w jednym z nich. Nazywa się Siam Bayshore. Dlaczego postanowiłam go polecić? Przeczytacie o tym w dalszej części wpisu.
Kiedy gdzieś jadę najważniejsze z reguły dla mnie jest, czysta pościel, brak spacerowiczów i innych dodatkowych gości w pokoju. Nie potrzebuję poza tym, jakiś szczególnych luksusów. Fajnie je mieć nie powiem, ale nie są mi niezbędne do szczęścia w podróży.
Hotel, w którym nocowałyśmy został plasowany na 4 gwiazdki, ale trzeba pamiętać, że w kategorii lokalnej, a nie europejskiej. Mniejsza ilość gwiazdek tej kategorii w Tajlandii może budzić wątpliwości.
PLUSY
Jakie plusy miał hotel?
Przede wszystkim lokalizację. Znajduje się blisko centrum Walking Street, jak również mola z którego odpływają statki na pobliską Wyspę Ko Larn. O bazie wypadowej będzie w innym wpisie, ale jeśli zobaczycie plażę w Pattaya Wasze nogi od razu skierują się na wyspę.
Drugą kwestią będą baseny. W szczególności ten znajdujący się między budynkami, który wygląda jak oderwany od rzeczywistości tego miasta. Cichy, mało ludzi, palmy, dla dzieci zjeżdżalnia. Byłam naprawdę zaskoczona, że tak fajnie to zorganizowali.
Podobnie to się tyczy reszty przestrzeni hotelowej. Nie zapomnieli o małych zagajnikach i ogólnie dużej ilości zieleni.
Pomimo, że w Tajlandii człowiek poznaje smaki w ulicznych garkuchniach to śniadania mają przepyszne. Na co dzień na owoce się nie rzucam. Wiem powinnam, samo zdrowie, ale jakoś tak mało ich jadam. Tak, tam zajadałam się nimi, zwłaszcza pitają (smoczym owocem) oraz papayą.
Polecam też świeżo przy Was wyciskany sok z wybranych przez siebie owocowych skarbów. Pyszności.
Gdyby znudził się Wam wewnętrzny basen, jest jeszcze ten po drugiej stronie ulicy. Jest zdecydowanie mniej reprezentatywny, ale można poleżeć na leżaku i obserwować pływające na zatoce statki.
Pokój, jak pokój hotelowy, był bez zarzutu. Czysta pościel, ładna łazienka. Nie będę się tutaj rozkmilać.
MINUSY
Przejdźmy zatem do minusów, bo takie też są. Może nie samego hotelu, ale jego otoczenia. Szczególnie w godzinach wieczornych.
Jest tam naprawdę niewiarygodna ilość Chińczyków. Momentami zastanawiałam się, czy nie jestem, aby w Chinach. Podobno oni odwiedzają jedynie Bangkok i zaraz jadą do Pattayi. Faktycznie może tak być, bo gdzie indziej ich w jakiejś dużej ilości nie widziałam.
Potrafi to bardzo przeszkadzać i psuć wrażenia.
Drugim mało fajnym elementem na dłuższą metę jest nocne życie Walking Street. Jest dość spory rumor i dużo ladyboyów i pań do towarzystwa, wyglądających na niepozorne dziewczyny. Dobrze, że w hotelu tego całego hałasu nie było słychać. Warto wtedy udać się na ulicę za hotelem, równoległą do tej lub przejść ją, docierając do okolic centrum handlowego, tam jest spokojniej.
To byłoby dzisiaj na tyle.
W Pattaya, jest multum hoteli. W tym też na obrzeżach, ale dla mnie minusem było to, że wszędzie daleko i już kompletnie nic się tam nie dzieje. Dlatego, jeżeli lubicie, jak coś się dzieje, a w razie potrzeby w każdej chwili będziecie chcieli się zrelaksować, to ten hotel będzie idealnym wyborem.
Jedno jest pewne, nie przesiedźcie całych dni w hotelu, bo dużo stracicie.
W Pattaya, jest multum hoteli. W tym też na obrzeżach, ale dla mnie minusem było to, że wszędzie daleko i już kompletnie nic się tam nie dzieje. Dlatego, jeżeli lubicie, jak coś się dzieje, a w razie potrzeby w każdej chwili będziecie chcieli się zrelaksować, to ten hotel będzie idealnym wyborem.
Jedno jest pewne, nie przesiedźcie całych dni w hotelu, bo dużo stracicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz