Ostatnio pisałam Wam o stolicy Chile, gdzie zaczęliśmy zwiedzanie. Na drugi dzień, po krótkim locie, lądujemy na najsuchszym miejscu na Ziemi, czyli na Pustyni Atacama. Już z okien widać surowość krajobrazu, który jednak kryje w sobie istne perełki.
Jak na lotnisko na pustyni, jest całkiem nowoczesne. Po wyjściu bucha na nas fala gorąca i idziemy na parking. Czeka tam na nas transport (opcji macie całkiem sporo).
Jedziemy może z godzinkę (100 km). Trochę nami rzuca, bo po części to drogi szutrowe. Nie przeszkadza mi to jednak, bo podziwiam widoki. Wydawać się powinno, że w takim miejscu nic nie rośnie, ale jest inaczej. Występują tutaj porosty żyjące dzięki mgle, kaktusy, drzewa tamaduro i nie tylko.
Po drodze zatrzymujemy się na poboczu, gdzie można podziwiać widoki, w tym odległy salar na Pustyni Atacama. Niebieskie niebo, koloryt ziemi, zróżnicowanie terenu. Tak bym opisała pierwsze wrażenia. Niczym nie realny obraz.
WIERNY TOWARZYSZ
Im bliżej San Pedro de Atacama, tym bardziej w oddali rzuca się w oczy ogromna i piękna góra. Tyle, że to tak naprawdę wulkan Licancabur, który będzie nam przez najbliższe dni towarzyszył. Jest to naprawdę urodziwy wulkan, nie sposób na niego nie patrzeć.
Licancabur to wygasły stratowulkan. Ma prawie 6 tys. m n.p.m. Na jego szczycie mamy jedno z najwyżej położonych jezior na świecie. Śmiałkowie wspinają się na jego szczyt, a znalazł się taki, który zjechał z niego rowerem. Szał.
Będziemy go jeszcze widzieć od strony boliwijskiej.
SAN PEDRO DE ATACAMA
San Pedro de Atacama znajduje się w północnej części Chile. Jak przystało na małą mieścinę, liczy sobie niewielu mieszkańców, w tym wielu oferujących usługi dla przyjezdnych.
Najpierw udajemy się na spacer i robimy małe zakupy na targu i w sklepikach. Musimy zaopatrzyć się w dużą ilość wody oraz produkty z koki oraz katalizator. Jeszcze będziemy miały okazję zaopatrzyć się w niezbędne rzeczy, więc nie kupujemy za dużo.
Przy okazji kupujemy parę pamiątek. Jakże by nie inaczej, bez tego ani rusz. Targ nie mieści się na dworze, ale na jednej z niewielkich uliczek przy placu.
W zasadzie nie mamy, co się targować. Nie w Chile. Kupujemy jakieś magnesy, pocztówki, "kubeczek" do yerba mate i inne cudeńka. Jednak nie ma co szaleć, jeszcze będzie okazja do zakupów. Zwłaszcza, że pamiątki są w podobnych klimatach, nie licząc tych dedykowanych Chile.
Zabudowa San Pedro de Atacama jest niska i większość z charakterystycznej cegły. W większej mierze została ona jednak pomalowana na biało. Wszystko ze sobą współgra. W centralnej części nie brakuje placu, gdzie widać nie jednego mieszkańca. Mają ciemniejszą karnację i inne rysy. W stolicy mało rzucało się to w oczy.
Na miejscu możecie też coś zjeść w lokalnych restauracjach albo wykupić wycieczki.
Nie zabrakło też luźno biegających psów. Wyraźnie są przyzwyczajone do ludzi, więc nie ma co się obawiać. Nie były nic a nic agresywne. Było mi ich szkoda, bo w takim upale, bez wody. Sami wiecie.
Tabunu zwiedzających nie spotkacie, razem z nami kręciła się ich garstka. W tym kilku backpackersów.
Jak już miałyśmy wszystko, trafiamy do klimatycznego hoteliku prowadzonego przez jedną rodzinę. Ten hotel to Casa de Don Esteban.
Znajduje się nieco z dala od centrum. Zabudowa również niska, w podobnym klimacie. W pokoju czyściutko z ładnym wystrojem. Cały hotelik otoczony małymi zagajnikami i ogródkiem właścicielki.
Nie mam za bardzo zdjęć jedzenia, jakie serwowali. W każdym razie monotonii nie było i było bardzo smacznie. Ryba, mięsko, lody. Jak się trafiło. Wszystko przygotowane przez panią "domu".
Jeśli chodzi o San Pedro Atacama, to nie ma typowych atrakcji. Stanowi głównie bazę wypadową i miejsce, gdzie można zaopatrzyć się w najważniejsze produkty i ewentualnie zakupić usługi turystyczne. W każdym razie mnie takie małe miasteczko bardzo przypadło do gustu. W następnym wpisie opowiem Wam, co zobaczyć na tej słynnej pustyni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz