niedziela, 27 sierpnia 2017

KĄPAŁAM SIĘ NA WYSOKOŚCI PONAD 4 TYSIĘCY METRÓW N.P.M.


Pisałam kiedyś, jak straszny ze mnie śpioch? W podróży jak wiadomo trzeba dość często wstawać rano albo przed świtem. To jest jedyny czas, kiedy nie trzeba na siłę wyciągać mnie z łóżka. Nawet zdarzy się, że wstanę przed budzikiem. Na gejzery el Tatio na Pustyni Atacama w Chile trzeba właśnie było wstać przed wschodem Słońca. Ani przez sekundę nie żałowałam, tak wczesnej pobudki. Czekały na mnie jedne z najwyżej położonych gejzerów na świecie i kąpiel w basenie geotermalnym na wysokości ponad 4 tysięcy metrów n.p.m.

W półmroku jechaliśmy z dwie godziny (80 km) w kierunku gejzerów mieszczących się na północny- wschód od San Pedro de Atacama, niedaleko granicy z Boliwią.



Po czasie zaczęło się rozwidlać i jednocześnie pojawił się widok wzniesień i odległej pary wydobywającej się nie z niczego innego, jak z gejzerów. Wcześniej gejzery (rodzaj gorącego źródła; woda podgrzewana jest przez zalegającą niżej magmę, a powstające ciśnienie powoduje wybuch wody i pary wodnej nad powierzchnię ziemi) widywałam, jedynie na zdjęciach. Dlatego byłam nieźle podekscytowana.

GEJZERY EL TATIO

 


Ranek był chłodny, było około minus 7 stopni. Opatulone w kurtki, szaliki i rękawiczki wysiadłyśmy i skierowałyśmy się na wytyczone ścieżki.


Czytałam, że najlepiej gejzery prezentują się o wschodzie Słońca i teraz mogę to osobiście potwierdzić. Parę widać lepiej, tak jakby gejzery były wtedy bardziej aktywne niż później. Tak naprawdę przyczyną jest właśnie ten poranny chłodek.



Przypatrywałam się, jak para wznosi się do góry i syczy, pokazując kto tu rządzi. Jakiś odważny ptaszek postanowił zaryzykować i zbliżył się znacząco do pary. Z tego, co wyczytałam, taka para ma około 100 stopni Celsjusza.


Trzeba uważać, bo takie poparzenie może się źle skończyć. Tym bardziej, że szpital daleko.

Idziemy dalej mijając fumarole (z otworów ziemi wydostają się gazy o temperaturze nawet 1000 stopni Celsjusza). Dziwnie mi się zdaje, jak oglądam zjawiska geologiczne, które wcześniej znałam z wykładów i książek.


Kawałek dalej syczą dwa inne gejzery. Jak tylko porobimy zdjęcia i nakręcimy krótkie filmiki udajemy się na śniadanie.

Skromne, bo w postaci jakiegoś herbatnika, bułki z dżemem; ale co może być smaczniejsze niż takie śniadanie w takim towarzystwie natury. Okruszki, które spadły dzielnie wykradał mały ptaszek o pięknym ubarwieniu. Pewnie, niech sobie zje.


Ostatnie spojrzenie na gejzery El Tatio z bliska i cofamy się jakieś 200 metrów dalej. Tam znajduje się gorące źródło geotermalne. Parę osób, już się kąpie. Jest kilka stopni na dworze, ale nie zrażam się. Za nic w świecie nie przegapiłabym kąpieli i to na wysokości 4300 m n.p.m.

BASEN GEOTERMALNY

 


Szybko zdejmują kurtkę i resztę ubrań i w stroju wchodzę nieśmiało do wody. Dno jest piaszczysto- kamienisto- żwirowe. Oczywiście butów do wody nie mam, więc ostrożnie stąpam, aż zanurzę się do wysokości szyi.

Temperatura wody o dziwo zmienia się prawie co krok. W jednym miejscu jest bardzo ciepła w innym nawet dość chłodna. Tak czy owak mam niesamowitą frajdę. Tak sobie chodzę w tych gorących źródłach i obserwuję otoczenie. W oddali wzniesienia, a tuż za parkingiem niezwykle fotograficzna żółta trawa zwana pacha brava. Nazwa przednia, trochę śmieszna. Przynajmniej dla mnie.


Po 15-20 minutach pora wyjść z wody. Słowo daję, rozebranie było znacznie łatwiejsze niż wyjście z wody na to zimno (choć i tak było cieplej niż wcześniej). Zwłaszcza, że nie czekały na "plażowiczów" komfortowe, ogrzewane przebieralnie. Trzeba było wyhaczyć moment, kiedy jakaś się zwolniła. Jak tylko taką przyuważyłam wyszłam i szybko poleciałam, zanim ktoś ją zajął.

Masakra, chyba jeszcze nigdy tak się nie trzęsłam, jak wtedy. Chyba pobiłam rekord w prędkości wycierania i ubierania się. Najlepiej zacząć od nóg. Nie chciałabym się pochorować. Co prawda potem byłam trochę przeziębiona, ale mogło być gorzej.


Opatuliłam się szczelnie i poszłyśmy na chwilę do tych traw. Myślałam, że będą miękkie w dotyku, ale były ostre jak brzytwy. Aparat poszedł w ruch.


Niesamowite przeżycie, polecam.

W drodze powrotnej udało nam się jeszcze złapać w kadr jedne z mieszkańców fauny tego regionu, a mianowicie wikunie. Miłe mają pyszczki. Podjadały sobie kępy roślinności. Jeśli tylko zachowacie ciszę i będziecie szli w tempie lodowca, to można nawet podejść do nich dość blisko.

Potem były jeszcze alpaki i lamy, ale nie można było się tam zatrzymać. Nic straconego, jeszcze będą.



Jedziemy z powrotem do San Pedro de Atacama, aby popołudniu pojechać w jeszcze jedno miejsce. Kolejne wrażenia, nie mniej ciekawe. Zapraszam.



Spodobał Wam się wpis? Dajcie znać, będzie mi niezmiernie miło.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz