wtorek, 27 marca 2018

MACHU PICCHU. CZY JEST PRZEREKLAMOWANE?


Dla jednych cud świata, dla innych nic specjalnego. Machu Picchu jest i będzie dla mnie zawsze tym pierwszym. Poznajcie je moimi oczami i odpowiedzcie sobie na pytanie, czy jest przereklamowane?


CO O NIM WIEMY?

 

W 1911 Hiram Bingham III wyruszył w poszukiwaniu ostatniej stolicy państwa inkaskiego. Pewien Indianin obwieścił mu, że wie, gdzie się znajduje. Przedzierając się przez selvę wśród Andów ujrzał coś, co nim jednak nie było. Miejsce to nazwano później Machu Picchu, co oznacza stary szczyt.

Kiedyś jednak nazywało się Patallaqta, czyli miastem schodów. Trafna nazwa zważywszy na ich ilość. Dlaczego zmieniono ją na obecnie obowiązującą?!

Zanim stało się atrakcją turystyczną, było miejscem badań archeologów. Jak się okazało na miejscu nie znaleźli, żadnych śladów pisma dawnych mieszkańców.

To co pozostało badaczom, to wnikliwa analiza tego, co tam znaleźli i być może informacji zaczerpniętych od mieszkańców okolic.

Według badań wiadomo, że powstało w XV wieku, choć nie powiem myślałam, że powstało wcześniej.

Teorie przeznaczenia Machu Picchu są różne. Mogło być tam sanktuarium Dziewic Słońca, inni uważali je za po prosto zwykłe miasto z funkcjami religijnymi. Po części stanowiło obserwatorium astronomiczne, czego dowodem może być kamień o nazwie Intihuatana. Kiedy mamy równonoc słup będący częścią kamienia nie rzuca w ogóle cienia. Czym było tak naprawdę pewnie już się nie dowiemy.

JAK TAM DOCIERAMY?

 


Dzisiaj nie musimy przedzierać się przez góry, chyba że dla własnej przyjemności zechcecie przejść słynną Inca Trail, czyli trasą Inków.

Wystarczy, że wstaniecie wcześnie, aby dojechać do Ollantaytambo i wsiądziecie tam do specjalnego pociągu. Tylko nie można zapomnieć też o paszporcie, bez niego nawet bilet nie wystarczy. Trasa jest niezwykle malownicza. Jedziemy wzdłuż rzeki Urubamba i pasm górskich. Rzeka wiernie nam towarzyszyła i raz po raz zwalniała swój nurt.




Zaserwowano nam kawę, w sam raz, aby nieco się obudzić. A w tle pobrzmiewała indiańska muzyka. Standard pociągu, jest bardzo dobry, a pomimo to można zakupić bilety na jeszcze lepszy, gdzie i sufit ma szyby przez, które można patrzeć. Jednak podwyższony standard to odpowiednia cena, podobno jakieś 500$. Według mnie zupełnie zbędny wydatek.

Trasa zajmuje 1h 45 min. Najlepiej siedzieć po przeciwnej stronie od wejścia, jednak miejsca są ustalone, więc nie zawsze można tak trafić. Osobiście nie mogę narzekać, gdyż takie miejsce od strony rzeki dostałam.

Dojeżdżamy do Aquas Calientes, niezbyt urokliwej miejscowości. Tuż za bramką idziemy na wprost, aby przekroczyć most. Za nim po lewej stronie parę metrów niżej mamy autobusy, które zawiozą Was do Machu Picchu.


Trasa autobusem zajmuje jakieś 15 minut i jest równie cudowna. Najlepiej zająć miejsca od strony wejścia.

Podjeżdżamy pod bramki wejściowe. Znowu będą potrzebne paszporty. Gdybyście chcieli skorzystać z łazienki, to warto wiedzieć, że z terenu można wyjść tylko raz i drugi raz wejść; nie więcej.


Przekraczając bramki moje serducho zaczyna bić szybciej, nie mogłam uwierzyć, że już za chwilę tam będę. Idziemy ścieżką pod górę, ale niezbyt stromą. Wokół pobrzmiewają dźwięki selvy.


Krok po kroku, z aparatem na szyi i przygotowaną kamerką zbliżam się do jednego z 7 cudów świata. Jeszcze parę minut i jest pierwszy inkaski budyneczek, pierwszy kamienny murek (wszystkie kamienie to granit). Po kilku metrach jest, widok marzenie, ten który jeszcze niedawno podziwiałam jedynie ze stron internetowych i mojego plakatu na drzwiach. Wierzcie mi, kiedy spełnia się największe marzenie, to czuje się czyste szczęście.



Widok zapiera dech i nie jest w tym nic przereklamowanego. Mogłabym patrzeć i patrzeć. Bierzemy się za robienie zdjęć, a zaś z kolejnego punktu widokowego za następne.

Mówi się, że to miejsce odwiedzają rocznie miliony turystów, ale o dziwo nie rażą w oczy. Idziemy dalej trasą już w kierunku ruin. Przy wejściowej bramie, kłębi się nieco więcej ludzi. Każdy chce zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, łącznie ze mną.


Wchodzę do środka, rzecz jasna nie omieszkam podotykać trochę tych kamiennych murów. Może to dziwne, ale czuję tutaj niesamowitą energię. Może to kwestia podświadomości, ale tak właśnie czułam.

Idę dalej kręcąc głową dookoła i pstrykając zdjęcia. Docieramy w okolicę tzw. Świątyni Trzech Okien, widok psuje grupa, która tuż przed nimi się rozsiadła. W trakcie przesilenia zimowego przez te okienka pada Słońce na kamień na środku placu. Nieco podobne miejsce widzę, gdzie indziej, ale wiadomo to nie to samo.


Mijamy też kamienny zegar słoneczny sporych rozmiarów, to właśnie Intihuatana, który podczas równonocy nie "kładzie" cienia po żadnej ze stron.

W dole zaś widzę miejsce, gdzie prawdopodobnie składano ofiary ze zwierząt. Co ciekawe to jedyna budowla na planie półokręgu. Nazwano ją Świątynią Słońca.W tym właśnie miejscu wróżono przyszłość z wnętrzności tychże zwierząt, a Inka pił z ojcem rytualny napój.



Docieramy do kamiennych budyneczków pod strzechą, gdzie witają nas zgłodniałe, cudowne i prześliczne lamy. Wystarczy szeleścić papierkiem, a już pojawiają się tuż obok. Sesja zdjęciowa z lamą obowiązkowa, heh.



Mijamy też różne pomieszczenia, choć puste to zostawiają wiele dla wyobraźni. Może tam mieszkała zwykła rodzina, a może jakieś kapłanki. Któż to wie.




Nie zapominamy zatrzymać się też przy Świątyni Kondora. Skały ustawione są tak, że tworzą skrzydła ptaka. Wewnątrz znajduje się pewnego rodzaju labirynt mający być w przeszłości prawdopodobnie więzieniem.


Pogoda jest bardzo przyjemna, nie pada i zaś pojawia się Słońce pełną parą. Podziwiam z koleżanką widok i pałaszujemy śniadanko. Po śniadaniu zostawiam ją na chwilę, aby spróbować dojść do Bramy Słońca. Idę pewien odcinek i coś widzę z dala, ale nie wiem, czy to ona. Podobno droga do niej zajmuje jakieś 40 minut, a my nie możemy spóźnić się na pociąg. Dlatego rezygnuję z dalszej drogi i wracam.


Żałuję też, że nie doszłam w pobliże Mostu Inków, ale przynajmniej mam pretekst, aby tam wrócić.

Ciężko wzdycham, kiedy przychodzi czas na powrót. Wcale nie mam ochoty wracać. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tam wrócę. Tym bardziej, że chciałabym wejść na Wayna Picchu leżącą naprzeciwko ruin (ilość osób mogących wejść jest ograniczona) albo choćby na Machu Picchu, na której ruiny się znajdują. Tymczasem robię sobie pamiątkową pieczątkę w paszporcie i w drogę.



INFORMACJE DODATKOWE


Na koniec warto wspomnieć, że często zdarzają się strajki i dojazd pociągiem może stać się niemożliwy. Podobno z dzień czy dwa wcześniej tak było. Czytałam nawet, że kiedyś pewna grupa szła pieszo i wiecie, co?! Też bym szła, gdyby trzeba było. W życiu bym nie ominęła tego miejsca.

Ponadto jakiś czasem temu słyszałam, że bilety niegdyś całodniowe mają podzielić na czasowe. Przedpołudniowe i popołudniowe. Ja miałam to szczęście, że ograniczała mnie godzina odjazdu pociągu.Póki co, nie znalazłam potwierdzenia tego na stronie z biletami.

A i pamiętajcie bilety kupuje się wcześniej.

Strona, na której kupicie bilety i zapoznacie się z cenami to: https://www.ticketmachupicchu.com


Teraz możecie sami sobie odpowiedzieć, czy Machu Picchu jest przereklamowane? Zresztą, gdyby było przereklamowane, to tyle osób jednak nie marzyłoby, aby tam pojechać. A ja nie chciałabym tam wrócić. Co nie?! 😍😃


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz