Kiedy wiedziałam, że odwiedzę Jodphur,przeglądałam Internet który karmił mnie widoczkami niebieskich domów. Nie mogłam doczekać się, aż zobaczę to miejsce na własne oczy. Czy mnie zachwyciło? Czy warto je odwiedzić? Zaraz Wam opowiem, co trzeba tam zobaczyć i jakie były moje wrażenia.
Jodphur znajduje się niemalże w centrum stanu Radżastan, nieopodal Pustyni Thar.
JASWANT THADA
Z dala od centrum znajdujemy pierwsze miejsce, które trzeba zobaczyć. Nazywa się Jaswant Thada (wstęp 30 rupii plus opłata za aparat 25 rupii).
Mieszczą się tu grobowce maharadżów. Cały nazwijmy to kompleks zbudowany został z marmuru i otoczony ogrodem.
Tuż obok jest jeszcze pustynne jezioro.
Oprócz tego, miejsce to może poszczycić się cudownym widokiem na fort. Warto zwrócić na niego uwagę.
Idziemy tak, jak wszyscy schodami do góry, gdzie po lewej stronie mamy główny budynek, a kawałek dalej nieco po prawej grobowce z kopulastymi dachami.
Otoczenie jest bardzo przyjemne dla oka. Zadbany ogród, stosunkowo mało ludzi. Miło spędziło się tam czas.
Najpierw kierujemy się do budynku. Z okienka nagle wystawił głowę tradycyjnie ubrany pan w turbanie. Ma śmiesznie zawinięte wąsy i w dodatku się uśmiecha. Wygląda dość zabawnie.
Od drugiej strony mamy wejście, w środku raczej pusta przestrzeń nie licząc grobowca. Największą atrakcją staje się ten sam pan, który wyglądał zza okno. Robimy sobie z nim pamiątkowe zdjęcie i idziemy dalej.
Na zewnątrz kręcą się dziewczynki ubrane w podobne do siebie stroje. Przyjechały w to miejsce w ramach wycieczki szkolnej i jak to w Indiach zechciały porobić sobie z nami Europejkami zdjęcia. My też to uczyniłyśmy.
Przeszłyśmy się po terenie i zaś ruszyliśmy w kierunku fortu. Najważniejszego punktu na mapie miasta.
FORT MEHRANGARH
Nie trudno się do niego dostać, widać gołym okiem, jego potężne mury (wstęp do fortu 400 rupii). W czasie jego świetności, zapewne nie jeden oprawca miał problem, aby się przez nie wedrzeć.
Przez bramę wchodzimy pieszo.
Przez bramę wchodzimy pieszo.
Z racji pory obiadowej postanawiamy kupić coś typowo hinduskiego, w niewielkiej restauracyjce. Niestety wybrane jedzenie, przynajmniej w standardach europejskich okazuje się ohydne. Jedyne co nam smakuje to mango lassi. Trudno pogłodujemy trochę.
Chwilę siedzimy i obserwujemy chodzące w pobliżu wiewiórki. Po chwili patrzę, a tu zastęp wojska. Podejrzewam, że musiała odbyć się jakaś inscenizacja. Szkoda, że nie miałyśmy okazji jej zobaczyć.
W końcu bierzemy torebki i idziemy pod górę, tak jak droga prowadzi.
Byśmy mogły podjechać na punkt widokowy, trzeba wsiąść do windy (płatna kilka rupii). Trafiamy na rodzaj tarasu, z którego rozpościera się widok na miasto, w tym słynne niebieskie budyneczki.
Szkoda tylko, że mocno świeci Słońce, przez co kolory na fotografii wychodzą nieco przekłamane, blade. Obchodzimy taras z każdej strony i podziwiamy widoki. Po około 10-15 minutach wchodzimy do środka.
Okazuje się, że fort mieści kilka pałaców, dziedzińców oraz muzeum. Obchodzimy całkiem sporą część. Każde z miejsc budzi zachwyt. Zdobienia, malowidła i można tak wymieniać. Każdy pałac, dziedziniec jest inny. Warto zwrócić uwagę między innymi na salę kwiatową (piąta fotografia). Jest przecudna.
Jak to w Indiach każdy z pałaców podzielono na część przeznaczoną dla władcy, dla jego żon i oczywiście oddzielne dla służby.
Na jednym z placów, trafiamy na pokaz wiązania turbanu. Okazuje się, że materiał z którego jest turban, to bardzo długi szal. Jeden koniec trzyma inny mężczyzna, a ten drugi powoli i dokładnie obwija go sobie na głowie.
A pomyśleć, że mają one formę gotową, jak kapelusze i czapki. Nic bardziej mylnego.
W muzeum za to można podziwiać złote lektyki i inne eksponaty. Niestety wśród nich jest też, niezwykle piękna szkatuła na biżuterię, ale wykonana z niepochlebnej kości słoniowej.
Kiedyś o tym nie mówiono, ale w dzisiejszych czasach to karygodne kupować takie przedmioty. Dlatego, choć pewnie o tym wiecie, uważajcie co kupujecie i z czego to jest wykonane. Nie chcemy w końcu brać pośredniego udziału w handlu kością słoniową. Nie mówiąc już o tym, że nie wolno takich rzeczy wwozić do Unii Europejskiej.
Kiedyś o tym nie mówiono, ale w dzisiejszych czasach to karygodne kupować takie przedmioty. Dlatego, choć pewnie o tym wiecie, uważajcie co kupujecie i z czego to jest wykonane. Nie chcemy w końcu brać pośredniego udziału w handlu kością słoniową. Nie mówiąc już o tym, że nie wolno takich rzeczy wwozić do Unii Europejskiej.
POZA MURAMI
Po dobrej godzinie, a może dwóch, czas tak szybko płynie. Wychodzimy z fortu. Po drodze pojawiają się te piękne niebieskie domostwa. Niestety ich mieszkańcy szybko nas przeganiają. Dalej jest parę zaułków, gdzie można podziwiać budynki, ale to wszystko. Wygląda na to, że więcej znalazłoby się ich po przeciwnej stronie, gdzie nie zdążymy dotrzeć.
Jeśli mam być szczera, to myślałam, że te niebieskie domki zrobią na mnie większe wrażenie oraz to, że będzie ich o wiele więcej. Na szczęście udało mi się znaleźć parę perełek, które możecie zobaczyć poniżej.
CENTRUM
Podjeżdżamy do centrum z wieżą zegarową, aby zobaczyć lokalny targ. Napotykamy tam istne szaleństwo. Mnóstwo ludzi, kawałek dalej dociera do nas ogromny hałas trąbiących samochodów i od groma motorów. Znalazł się także osiołek niosący na swoim grzbiecie kamienie starszej pani. Ciekawe po co?! Jak myślicie?!
Próżno szukałyśmy stoisk z kolorowymi przyprawami. Zapewne nie weszłyśmy do odpowiedniej alejki. Po 10 minutach mieliśmy dość, ten harmider nie dla nas. Nie omal trafiłabym pod koła, więc wiem co mówię. Trzeba naprawdę na siebie uważać. Nie wyobrażam sobie tam chodzić w pojedynkę. A może to kwestia przyzwyczajenia i oswojenia miejsca?! Jak myślicie?
Na koniec trafiamy do sklepiku z herbatą i już zapakowanymi przyprawami. Nie kupujemy wiele, ponieważ ceny były niektóre przesadzone. Właściciel o dziwo nie chciał się nawet handlować, wręcz nas zbeształ. Gdzie to w Indiach, wręcz wypada się targować, ten przypadek był inny.
Jak Wam spodobało się niebieskie miasto? Macie ochotę je odwiedzić, czy raczej wolelibyście zobaczyć coś innego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz